Do źródeł Kłodnicy (wyprawa pierwsza) (cz. I)

Jednym z wielu moich pomysłów jest przejście brzegiem całej rzeki Kłodnicy, przepływającej przez moje miasto (Gliwice). Postanowiłem zrealizować ten plan w kilku etapach. Pierwszym z nich jest dojście do źródeł naszej rzeczki, drugim ujście. Przyjęte przeze mnie założenie zakłada, że trasę w całości pokonujemy pieszo, trzymając się jak najbliżej koryta, jeśli jest to oczywiście możliwe. Każdy etap zaczynamy w Gliwicach na moście na ulicy Zwycięstwa. Dojście do źródła okazało się jednak niemożliwe do ogarnięcia w ciągu jednego dnia, dlatego też trzeba było rozłożyć spacer na dwie wycieczki. Dziś napiszę dwa słowa o pierwszej z nich.

Kłodnica to 75-kilometrowa rzeka na Śląsku, prawostronny dopływ Odry (uchodzi do niej w Kędzierzynie-Koźlu). Źródła natomiast znajdują się w południowej części Katowic, na granicy dzielnic Giszowiec, Piotrowice i Ochojec, na terenie Lasów Murckowskich. Niestety, Kłodnica jest silnie zanieczyszczona i tylko w górnym biegu jej woda jest przeźroczysta i nie śmierdzi. Dzieje się tak za sprawą przemysłowego wykorzystywania zasobów wodnych rzeki w różnych śląskich zakładach i kopalniach.



A więc mamy lipiec 2019 roku. Spotykamy się na w Gliwicach obok mostu na ulicy Zwycięstwa. Przybywają: Krzysiek, Marcin, Kasia, Foka, Tomek, Gosia i ja. Pogoda zapowiada się nieźle, jest kilka chmurek, ale słońce daje sobie z nimi radę. Ruszamy zatem w stronę Katowic.



Obmyślony przeze mnie system marszu zakłada wykorzystanie każdego mostu do przejścia na drugą stronę Kłodnicy, tak więc przez cały czas będziemy się poruszać na zmianę jej prawym i lewym brzegiem. Podążamy ulicą Kłodnicką do skrzyżowania z Dworcową.



Za mostem, w krzakach, ku zaskoczeniu wszystkich, natrafiamy na wędkarzy. Byłem przekonany, że na gliwickim odcinku rzeki nie ma prawa nic żyć, a jednak! Chyba, że panowie prowadzą połów starych opon i lodówek, ale na to mają zbyt liche wędki.



Kolejną przeprawą jest most na styku ulic Wrocławskiej i Częstochowskiej. W tej chwili jest on w remoncie, a raczej w trakcie wymiany [*nowy most został oddany do użytku pod koniec 2019 r.]. Mądrzy panowie i panie stwierdzili, że stary, ponad 100-letni most jest już za słaby na udźwignięcie potężnego miejskiego ruchu i w perspektywie lat może stanowić zagrożenie. Ekspertyza wykazała ponadto brak możliwości przystosowania przeprawy do współczesnego świata motoryzacji, a co za tym idzie, trzeba go będzie wyburzyć. I w ten sposób gliwiczanie pożegnali się z kolejnym zabytkiem w swoim mieście, zresztą nie po raz pierwszy. Nasza wycieczka odbywa się w czasie, kiedy starego mostu już nie ma, a nowego jeszcze nie widać. Za to obok skonstruowano dla pieszych drewnianą kładkę.




To miejsce, w którym wchodzimy na dzielnicę akademicką. Innymi słowy większość budynków w tej części miasta związana jest z Politechniką Śląską. I tak ulicą Zimnej Wody docieramy do gmachu Wydziału Mechanicznego-Technologicznego, obok którego na drugą stronę Kłodnicy przechodzimy wąskim mostkiem.



Alejką wzdłuż rzeki zmierzamy do kolejnego wąskiego mostku, tym razem starszego, ewidentnie poniemieckiego. A na dole znajduje się niski jaz, do końca nie wiadomo czemu służący.



Starym mostkiem przechodzimy na drugi brzeg i wchodzimy do Parku Chrobrego. W tej chwili jest to pięknie odnowiona zielona przestrzeń, z placami zabaw, drogami dla rowerów, klimatycznymi mostkami i ścieżką zdrowia. Przed remontem znajdowała się tu imprezownia studentów Politechniki i okolicznych żuli. Jeszcze w okolicach 2005-2010 roku nie dało się przejść przez Park aby nie spotkać jakiejś znajomej imprezującej ekipy. Druga strona medalu była taka, że równie często można było natknąć się na ciuli szukających po prostu zadymy. Wszystko zmieniło się po rewitalizacji terenu. Wraz ze zwielokrotnionymi wizytami policyjnych patroli i systemem miejskiego monitoringu klimat tego miejsca został bezpowrotnie utracony. Choć z drugiej strony ma to swoje plusy - można pójść z dzieckiem nie marwiąc się, że zrobi sobie krzywdę o szkło z potłuczonych butelek, którego była tam masa. Że nie wspomnę o innych ostrych przedmiotach...
Jedna z głównych alejek prowadzi niskim wałem przy samym brzegu Kłodnicy i tąże alejką podążamy.



Na przeciwko Parku Chrobrego, po przeciwległej stronie rzeki, mieści się Gliwicki Zakład Urządzeń Technicznych (GZUT). Mało kto wie, że powstał on w miejscu, w którym podczas II Wojny Światowej mieściła się filia obozu koncentracyjnego Auschwitz (Arbeitslager Glewitz III). Podobóz zaczął działać w 1944 roku i skupiał od 450 do 600 więźniów. Pracowali oni przy remoncie hal w Gleiwitzer Hutte (Huta Gliwice), a następnie przy produkcji broni, amunicji i kół kolejowych. W styczniu 1945 r. obóz został zlikwidowany, a więźniów przetransportowano pociągiem do obozu Gross-Rosen. W chwili obecnej po Arbeitslager Gleiwitz III pozostały resztki płotu i wieżyczka wartownicza.




Zaraz za byłym obozem mamy kolejną przeprawę. Jest to stary betonowy most kolejowy. Patrząc na zdjęcie można się nieco pogubić, bo most jest niewielkich rozmiarów i nie pasuje do zwykłych pociągów. I jest to słuszne spostrzeżenie, ponieważ przebiegała tędy linia wąskotorowa. Powstała ona w 1899 r. i łączyła Gliwice (dzielnicę Trynek) z Raciborzem. Chwilę później przedłużona została z Trynku do centrum miasta i niejako połączona z istniejącą siecią tramwajową. Most jest pozostałością po tym przedłużeniu. Gliwicką wąskotorówkę ostatecznie zlikwidowano w 1995 r. Na marginesie dodam, że przejście całej byłej linii wąskotorowej Gliwice - Racibórz było jedną z moich pierwszych pieszych wędrówek (nie napisałem jeszcze relacji). [Drugie zdjęcie pożyczyłem ze strony Gliwickich Metamorfoz)




Nieopodal kolejowego mostu nad Kłodnicą znajduje się zabytkowy Cmentarz Hutniczy, na który oczywiście się udajemy. Został on otwarty w 1808 r. jako Huttenfriedhof przy ówczesnej ulicy Kalidestrasse (obecnie Hutnicza). Pochowano na nim zasłużonych dla hutnictwa i odlewnictwa osób, m.in. Johna Baildona, Theodora Kalidego, Johanna Schulze i innych. Wraz z nimi leżą tu inne postacie zasłużone dla lokalnego przemysłu oraz ich rodziny. Ostatni pochówek na Cmentarzu Hutniczym odbył się w 1949 roku.



Wracamy nad brzeg rzeki, którym dochodzimy do mostu na ulicy Panewnickiej.



Za mostem ciągną się ogródki działkowe pod cudownymi nazwami - "Wiosna", "Nad wodą" i "Kwiat brzoskwini". Trafiamy na otwarta furtkę, która umożliwia nam spacer pomiędzy parcelami tonącymi w różnorakich kwiatach. Przechadzka działkowymi alejami jest naprawdę przyjemna i wyciszająca.



Dowiadujemy się od działkowiczów, że cały teren będzie w niedługim czasie przekształcony w zbiornik retencyjny, a ich małe domki zostaną zrównane z ziemią. Faktycznie, zauważamy, że sporo budynków stoi pustych, a część zwróciła już uwagę złomiarzy i innych wszelkiej maści dewastatorów. Z jednej strony to smutna wiadomość, z drugiej trakowy zbiornik bardzo się przyda. Jest to bowiem okolica, która podczas coraz częstszych w ostatnich latach powodzi jest notorycznie zalewana przez wody Kłodnicy. Ogródki leżą praktycznie nad jej samym brzegiem, więc w takich momentach stoją po prostu pod wodą.




Zaraz za działkami brzegu rzeki strzeże okropny gąszcz trawy, chwastów i przerośniętych krzewów. W zasadzie można uznać, że bardzo dawno nikt tędy się nie przedzierał. Bo i po co?




Znajdujemy natomiast mnóstwo śladów działalności... bobrów! Nigdy bym nie przypuszczał, że w naszym mieście można na nie trafić. Widać, w nieprzebytym roślinnym gąszczu mają dobre warunki do życia - woda, pożywienie, spokój. Nie udaje nam się wypatrzyć żeremi, a tym bardziej samych zwierząt, jednak dowodów na ich działalność mamy w bród.




Gęstwina zieleni i suchych badyli zdaje się nie mieć końca. Jednak my przedzieramy się dzielnie, raz przy samej wodzie, raz w pewnej odległości od niej.




Wychodząc z gąszczu wpadamy wprost na DTŚ (Drogową Trasę Średnicową), która przebiega nad naszymi głowami i rzeką.




Zaraz za mostem przez rzekę przerzucona jest blaszana kładka z poręczami. W tym miejscu do Kłodnicy wpada inna lokalna rzeczka, Bytomka. Nad wszystkim góruje taśmociąg łączący kopalnię "Sośnica" z gliwickim PECem (Przedsiębiorstwem Energetyki Cieplnej), służący oczywiście do transportu węgla. PEC to nic innego jak potężna kotłownia zapewniająca ogrzewanie wielu domów w naszym mieście (w tym mojego).



Blaszana kładka służy głownie rowerzystom, ale także i spacerowiczom. Nieopodal znajduje się staw, który jest chętnie oblegany przez okolicznych mieszkańców. Latem zdarzają się nawet amatorzy kąpieli w owym bajorku, co moim zdaniem jest trochę ryzykowne. Na dnie leży bowiem wszystko co można sobie tylko wyobrazić, a chłodzący swe ciała w wątpliwej jakości wodzie w większości są nawaleni jak bombowce. My natomiast dreptamy dalej ścieżką wyjeżdżoną przez operatorów jednośladów.



Przed sobą mamy kolejną drogową przeprawę mostową - autostradę A1.



Pod mostem odkrywamy "domostwo" jakiejś bezdomnej osoby. Syf jest straszliwy, do tego dochodzi nieopisany smród. Toaleta tego kogoś jest dosłownie wszędzie, co chwilę natrafiamy na leżący w trawie dowód na niezbyt prawidłową przemianę materii, przyozdobiony zużytym papierem toaletowym. Trzeba stąpać naprawdę ostrożnie.



Kawałek dalej jest już równo wystrzyżona trawka. Jeszcze niedawno był to zwykły nieużytek, zarośnięta łąka. Znalazł się jednak prywatny inwestor, który zakupił teren w celu zorganizowania pola golfowego. Jak do tej pory teren został ogrodzony, a w jego centralnej części postawiono budkę dla golfistów. I nic więcej się nie dzieje. Trzeba jednak przyznać, że trawnik pielęgnowany jest na bieżąco. Pod jednym z drzew na skraju tego pola robimy sobie piwną przerwę. Muszę tutaj wspomnieć o smutnej rzeczy. Powstające pole golfowe wchłonęło także dziką ścieżkę rowerową, której kawałek jest widoczny na poprzednich zdjęciach. Z jej pomocą można było dojechać praktycznie do centrum miasta poruszając się przez dziewicze, nadkłodnickie tereny, następnie przez ogródki działkowe i wspomniany wcześniej Park Chrobrego, wyjeżdżając przy pierwszych budynkach Politechniki Śląskiej. Właściciel terenu zagrodził wjazd strasząc poważnymi konsekwencjami za użytkowanie jego terenu. To takie typowo polskie - nawet jakby miało zgnić, zardzewieć, połamać się, zepsuć się, odpaść - nie dam, bo moje. Biorąc pod uwagę fakt, że teren nie jest użytkowany zgodnie z założeniem właściela, nic nie stałoby na przeszkodzie aby w dalszym ciągu śmigać na rowerku przez to miejsce, zwłaszcza że ścieżka mierzy tu nie więcej niż 150 metrów.


Pojawia się kolejny problem - brak możliwości dojścia bezpośrednio nad rzekę. Wszystko otoczone drucianym parkanem, a nie każdy ma ochotę na forsowanie tej przeszkody. W konsekwencji musimy się kawałek cofnąć i odbić zaraz przed podautostradową willą menela.



I znów wchodzimy w nadrzeczny busz, tym razem gęstszy i trudniejszy do pokonania.



Przedzieramy się jednak tylko kawałek, bo już po chwili docieramy do mostu na ul. Kujawskiej, a tym samym wchodzimy w granicę dzielnicy Sośnica (to nadal Gliwice). W tym miejscu do Kłodnicy wpada Potok Guido. Gniazduje tutaj sporo kaczek. Zastanawia mnie trochę ich wybór, ponieważ kawałek dalej w dół rzeki znajdują się ciche i spokojne miejsca. One wybrały jednak sąsiedztwo ruchliwej drogi łączącej dużą Sośnicę z centrum miasta.




My natomiast przecinamy Kujawską i podążamy wzdłuż kolejnych ogródków działkowych noszących nazwę "Nad Kłodnicą". Naprzeciw głównego wejścia na teren działek znajduje się następna blaszana kładka, a obok niej gruba ciepłownicza rura owinięta w osmołowaną otulinę.



Foka postanawia rzucić okiem na działeczki, ale gdy wchodzi na ich teren za jego plecami zatrzaskuje się furtka. Są to takie drzwi bez klamek, zapewne w celu prewencyjnym, w końcu odnotowuje się dużo włamań do altanek. Żeby więc znaleźć się po drugiej stronie bramy, trzeba mieć swoją prywatną klamkę i użyć ją w celu otworzenia drzwi. My oczywiście nie posiadamy takiego przedmiotu, dlatego też Foka musi skakać przez płot. Całość zdarzenia ogląda w milczeniu wspomniana wcześniej, majestatyczna rura.




Udajemy się dalszą drogę dochodząc powoli do jednego z największych w Europie skrzyżowań dróg.



W tym miejscu przecinają się aż cztery drogowe arterie. Są to przede wszystkim dwie autostrady - A1 i A4 oraz Droga Krajowa nr 44 i Drogowa Trasa Średnicowa. Ktoś kiedyś zsumował wszystkie te zjazdy, rozjazdy i ślimaki - wyszło prawie 40 km. Pomiędzy tymi wszystkimi betonowymi konstrukcjami wybudowano gigantyczne centrum handlowe, noszące nazwę Europa Centralna. jest to chyba jedyny tego typu obiekt w Polsce, do którego nie da się dojść na piechotę. Po prostu kompleks przewidziano jedynie dla klientów zmotoryzowanych.



Niestety, przez dłuższy czas będzie towarzyszył nam hałas samochodów i wszechobecny beton. Cóż, taka specyfika miejsca. Całe szczęście ścieżka jest cały czas naturalna.



Przed nami znajdują się także dwa mosty kolejowe, po których jeżdżą kopalniane pociągi podprowadzające do głównej sieci wagony z węglem oraz wywożące kopalniane odpady na pobliską hałdę.



Pod jednym z tych mostów znajduje się dzieło graficiarskiego performancera, któremu spotkane przez nas wcześniej bobry w jakiś sposób musiały uprzykrzyć życie. Może pogryzły mu puszki z farbą? Albo w trakcie pracy zwaliły na łeb jakieś drzewo? Nie wiadomo. W każdym razie przekaz jest prosty i dosadny.



Pod mostem, obok chuja bobra robimy kolejną przerwę. Zrobiło się bardzo duszno. Obawiamy się, że może przyjść jakiś deszcz, co byłoby bardzo niewskazane mimo tego, że większość nas przygotowała się na niezapowiedziane opady.



W trakcie naszego raczenia się piwkiem, po moście przed nami przejeżdża pociąg wyładowany gruzem z kopalni.



Po odpoczynku ruszamy dalej i okazuje się, że tych kolejowych mostów nad Kłodnicą jest więcej.


C.D.N.

Komentarze