Elektryczkami do Odessy (09.2018) - część I

Pewnego razu wpadłem na pomysł, aby przejść całe ukraińskie wybrzeże Morza Czarnego. W końcu udało się rozpocząć tą przygodę, która według moich wstępnych założeń wystarczy na zapewnienie sobie kilku ciekawych, dwutygodniowych urlopów. Postanowiłem jednak upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i do głównego pomysłu dołożyć jeszcze wyzwanie, jakim niewątpliwie był dojazd do Odessy tylko i wyłącznie pociągami podmiejskimi, zwanymi na wschodzie elektryczkami. Żeby wszystko odbyło się sprawnie, przygotowałem plan tego dojazdu w domu. Nadszedł wrzesień, ruszamy!

Uczestnicy: Kasia, Gosia, Bartek i Marcin (czyli ja)

Do przejścia w Medyce dojeżdżamy Neobusem. Bartek jedzie z Wrocławia, my dosiadamy się do niego w Gliwicach. Autobus przy przejściu granicznym jest planowo, krótko po 3 w nocy. Dookoła praktycznie żywej duszy, podobnie na samym terminalu. Dzięki temu odprawa wszystkich (polska i ukraińska) trwa w sumie może 20-25 minut. Po stronie ukraińskiej wstępujemy do sklepu, który jest już czynny, i udajemy się na stację Dzierżkordon. Realizację elektryczkowego planu zaczynamy od samej granicy. Zaraz po wyjściu ze sklepu zagaduje nas dwójka chłopaków z plecakami. Pytają, czy stąd jedzie coś do Lwowa. Kieruję ich na przystanek, ale informuję także, że za godzinę jest elektryczka. Postanawiają skorzystać z pociągu. Okazuje się, że to turyści z Kijowa, którzy wybrali się na objazdówkę po Europie stopem. Są jednak bardzo zmęczeni, a przez to mało rozmowni.

Z przejścia granicznego do stacji Dzierżkordon jest ok. 2,5 km. Dochodzimy tam spokojnym krokiem na 20 minut przed odjazdem pociągu. Daje nam to czas na chwilę odpoczynku i konsumpcję produktów zakupionych w sklepie. Jest niesamowita mgła, a dookoła zupełna cisza. Chłopcy z Kijowa zasnęli na swoich plecakach. Nagle przez megafon idzie zapowiedź pociągu, a po chwili na peron wtacza się elektryczka.

Mgła na stacji Dzierżkordon

Relacja pociągu: Dzierżkordon - Lwów
Wyjazd - przyjazd: 5:49 - 8:17
Czas podróży: 2:28
Cena biletu: 20 UAH

Do pociągu wchodzi zaledwie kilkanaście osób. Turyści z Kijowa robią sobie z siedzeń plackartę, blokując dojście do siebie swoimi ogromnymi plecakami. Wiem doskonale, że zapchanie będzie ekstremalne, jednak dojeżdżają tak do Lwowa nie niepokojeni przez nikogo. Wjeżdżamy do Mościsk, gdzie planowo mamy 15 minut postoju. Mgła nie odpuszcza.

 Mgła na stacji Mościska
  
Już w Mościskach łapiemy opóźnienie. Z niewiadomej przyczyny wyruszamy po 30 minutach postoju. Jesteśmy jednak dobrze zaprowiantowani, więc z głodu i pragnienia nie umrzemy. 

Folkowa siatka ze sklepu w Szehini

Tak jak przypuszczałem, im bliżej Lwowa, tym pasażerów przybywa. Prawdziwe tłumy wsiadają w Horodku i Sudowej Wyszni. Do stacji docelowej obłożenie wynosi chyba z 300%. Opóźnienie sprawiło, że na przesiadkę do elektryczki do Tarnopola mamy zaledwie kilkanaście minut. Biorąc pod uwagę fakt, że trzeba dreptać z dworca podmiejskiego na główny, robi się mało ciekawie.

 Galop na dworzec główny (Lwów)

Włączamy jednak tryb galopu, więc udaje się nam jeszcze kupić bilety w kasie. Wpadamy na peron, dobiegamy do pociągu. Dosłownie chwilę po tym, jak ostatniej osobie udaje się wejść do środka, zamykają się drzwi. Jedyny minus jest taki, że nie udaje się nam wymienić pieniędzy. Trudno, zrobimy to w Tarnopolu, choć pewnie po mniej korzystnym kursie.

  Elektryczka do Tarnopola na dworcu głównym we Lwowie

Relacja pociągu: Lwów - Tarnopol
Wyjazd - przyjazd: 8:42 - 11:40
Czas podróży: 2:58
Cena biletu: 35 UAH 

 Jako, że do pociągu wchodzimy ostatni, możemy pomarzyć o miejscu siedzącym. Jesteśmy już jednak przyzwyczajeni do podróży "w przedpokoju". W połowie drogi robi się trochę luzu, więc przynajmniej dziewczyny mogą sobie usiąść.

Bartek w elektryczkowym korytarzu (pociąg Lwów - Tarnopol)
Do Tarnopola dojeżdżamy punktualnie. Mamy wynajęte pokoje w niedrogim hoteliku w budynku dworca autobusowego, toteż zaraz się tam udajemy.
 Dworzec w Tarnopolu

Dochodzimy na miejsce w pół godziny. Hotelik mieści się nad pasażem handlowym, teoretycznie w środku dworca autobusowego. Odbieramy klucze i zabieramy się za toaletę. W końcu jesteśmy w drodze już grubo ponad 12 godzin. Z racji tego, że kolejny pociąg mamy nazajutrz, spędzamy w Tarnopolu praktycznie cały dzień. Po godzinie osiągamy stan gotowości bojowej i ruszamy na obiad. Znajdujemy przytulną knajpkę z grillowanym jedzeniem, a po konsumpcji udajemy się na całodniowy spacer. Kierujemy się najpierw w stronę centrum miasta, mijając po drodze zbudowaną z piaskowca Cerkiew Narodzenia Pańskiego, której budowa zakończyła się w 1608 roku. W cerkwi znajduje się cudowna ikona Matki Boskiej Tarnopolskiej. 

Cerkiew Narodzenia Pańskiego (Tarnopol)

Następnie ulicą Wałową dochodzimy do reprezentacyjnej ulicy Zahajdacznego.

 ul. Zahajdacznego (Tarnopol)

Tutaj skręcamy w lewo w stronę katedry Niepokalanego Poczęcia NMP. Świątynia została wybudowana w 1779 r. i początkowo była kościołem dominikańskim. Fundatorem był hetman wielki koronny Józef Potocki.

  Katedra Niepokalanego Poczęcia NMP (Tarnopol)

Pod okazała budowlą robimy sobie odpoczynek na ławeczce. Właśnie skończyła się ceremonia ślubna, więc przed kościół wyszła para młoda i spore grono gości. W Polsce sypie się ryżem na szczęście, natomiast tutaj rzuca się w młodych cukierkami. Pierwszy raz spotkałem się z takim zwyczajem, dlatego widok tym bardziej cieszy. Używanie ma miejscowy kloszard, który kluczy między gośćmi i zbiera porozrzucane na ziemi słodycze.

  Ślub przed katedrą Niepokalanego Poczęcia NMP w Tarnopolu. Kto widzi żula-łasucha? :D

Po zakończeniu tej scenki wyruszamy w stronę Parku im. Tarasa Szewczenki. Po drodze mijamy jeszcze Zamek Tarnopolski wybudowany przez J. Tarnowskiego w 1540 roku. Na przełomie XVII i XVIII wieku zamek zamieszkiwała żona Jana III Sobieskiego, Maria Kazimiera D'arquien (Marysieńka) i królewscy synowie. Zaraz za budowlą znajdują się duże schody prowadzące wprost nad jezioro i wspomniany park. 

 Zamek w Tarnopolu

Park im. Tarasa Szewczenki wraz z jeziorem został utworzony w 1953 roku na miejscu zalewowych terenów rzeki Seret. Nad brzegiem wybudowano otoczone betonowymi płotkami promenady, greckie kolumny, fontanny i inne cieszące oko rzeczy. Jest nawet ścieżka rowerowa i skatepark, a między drzewami daje się zauważyć ogromny plac zabaw dla dzieci oraz letnie ogródki piwne.

  Park im. Tarasa Szewczenki. W tle zamek (Tarnopol)

W jednym miejscu usypano nawet wysepkę, nazwaną Wyspą Miłości. Można na niej zorganizować sobie ślub, wesele, rocznicę i inne miłosne cokolwiek. Na wyspę prowadzi mostek upstrzony tandetnymi kłódkami.

  Wyspa Miłości, park im. T. Szewczenki (Tarnopol)

Idąc dalej mijamy ośrodki sportów wodnych, smażalnię ryb oraz tarnopolski browar Opilia. W sezonie letnim po jeziorze kursuje wycieczkowy statek. Według mojej mapy ma on zawinąć do przystani oddalonej o jakieś 500 m od zamku, przy której akurat się znajdujemy, jednak omija ją szerokim łukiem. Niestety nie jest nam dane skorzystać z tej atrakcji, a do początkowej przystani wracać nam się nie chce. Postanawiamy za to obejść jeziorko dookoła. Zaraz za ostatnim wodnym klubem zaczynają się chaszcze, blokowisko i bocznica kolejowa. W krzakach mnóstwo śladów po suto zakrapianych ogniskach.

  Bloki w bliskim sąsiedztwie parku im. T. Szewczenki (Tarnopol)

Następnie zaczyna się bocznica, gruby sznur obskurnych rur ciepłowniczych, potem chaszcze i, całe szczęście, sklepobar. Robimy zakupy i udajemy się znów nad brzeg (wcześniej nie było to możliwe ze względu na jakiś zakład otoczony wysokim, betonowym płotem. A nad brzegiem zaczynają się dzikie plaże, ludzie biesiadują, rozpalają grille, otwierają kolejne butelki. Zewsząd dobiega wrzask dzieci. Dochodzimy do miejsca, w którym Seret zamienia się w jezioro. Ktoś pływa kajakami, a obok mostku pan walczy z silnikiem swojej motorówki, który coś nie chcę zagadać. 

 Seret tworzący jezioro i faktyczny początek parku im. T. Szewczenki (Tarnopol)

Na drugim brzegu jeziora droga biegnie w górę, na wzgórze. Utwardzono ją żwirem, co ułatwia maszerowanie. Co jakiś czas mkną po niej z wielkim hukiem quadowcy i krosowcy. Chyba ktoś ich nie lubi, bo las poorany jest głębokimi i ostrymi przekopami uniemożliwiającymi wjazd między drzewa.

 Po drugiej stronie jeziora w Tarnopolu

 Po drodze mijamy pomniczek faceta zamordowanego przez miejscową mafię na początku lat 90-tych. Przestępstwo opisane jest ze szczegółami. Po pozbawieniu życia ciało poćwiartowano i spalono. Kawałek dalej ktoś postawił sobie prymitywny ruszt...

  Rożen w tarnopolskim lesie

Po wyjściu z lasu trafiamy na sporą plażę. Z głośników gra muzyczka, ludzie się kąpią, opalają i ogólnie odpoczywają. Jest też piwna budka w stylu hawajskim. Robimy przerwę.

  Tarnopolska plaża z widokiem na miasto

Po krótkim odpoczynku udajemy się już w stronę centrum. Od plaży, brzegiem jeziora, biegnie już asfaltowa droga. Dookoła dacze i kilka okazałych domów miejscowych oligarchów. Idąc w stronę głównej ulicy, I. Mazepy, mijamy jeszcze z prawej strony Park Zahrebela, następnie przechodzimy po moście na Serecie i wchodzimy do Parku Topilcze.

  Tutaj kończy się jezioro, a Seret znów płynie swoim korytem (Tarnopol)

Park Topilcze to bardzo, ale to bardzo przyjemne miejsce. Wspaniała zieleń, morze kwiatów, ławeczki i mnóstwo atrakcji dla wszystkich. Powstał w miejscu nadrzecznych bagien i torfowisk. Jego budowa trwała od wczesnych lat 70-tych, a oficjalne otwarcie nastąpiło dopiero w 1985 roku. Spacerujemy po nim dłuższy czas i pod jakimś parkanem natrafiamy na porzuconego misia. Chyba było mu źle u poprzednich właścicieli, bo siedzi teraz pod tym płotem i się cieszy.

  Misiopodobne coś w Parku Topilcze (Tarnopol)

Po wyjściu z parku lecimy na kolację i zakupy, po czym wracamy do naszego przydworcowego hoteliku i padamy. Rano dalszy ciąg podróży.

Kolejny etap elektryczkowej jazdy rozpoczyna się z samego rana. Wstajemy, jemy, pakujemy się i idziemy na dworzec. Ludzi na peronie całe mrowie. Okazuje się, że pociąg nie zaczyna biegu w Tarnopolu, więc jest nadzieja na miejsca siedzące poprzez sprawne wepchanie się. Ukraińcy są jednak mistrzami w prześlizgiwaniu się między sobą, więc gdy skład się zatrzymuje, jesteśmy zupełnie bez szans.

Elektryczka Tarnopol - Lwów (dworzec w Tarnopolu)

 Walka o miejsce (dworzec w Tarnopolu)

Relacja pociągu: Tarnopol - Wołoczysk
Wyjazd - przyjazd: 9:19 - 10:47
Czas podróży: 1:28
Cena biletu: 16 UAH

Ruszamy punktualnie, chociaż na stojąco. Całe szczęście sporo ludzi wysiada na kilku stacyjkach zaraz za Tarnopolem, dlatego też możemy sobie usiąść. Kolejną przesiadkę mamy w małym, prowincjonalnym miasteczku Wołoczysk. Obok nas rozsiada się babcia z trójką odświętnie ubranych wnucząt. Jest ona rasową terrorystką. Co któreś z maluchów zacznie się wiercić, wstanie, a nawet obróci głowę, dostaje kuksańca i tęgi opierdziel. Najgorzej mają chłopcy. Przecież to pociąg, kurde, pociąg!!! Tutaj wszystko jest ciekawe. Z całego serca współczuję dzieciom wyobrażając sobie jak babcia wyfruwa przez elektryczkowe okno.
 
 Biedne dzieci pod opieką babci dynamitki (elektryczka do Wołoczysk)

 W Wołoczysku mamy nieco ponad godzinę postoju, więc postanawiamy skoczyć gdzieś na kawę. Przed budynkiem dworcowym znajduje się skwer, na którym poustawiano sporo różnorakich rzeźb i pomników.

 Plac przydworcowy (Wołoczysk)

Po kawce wracamy na dworzec, gdzie czeka już elektryczka do Chmielnickiego.

  Elektryczka do Chmielnickiego (Wołoczysk)

Relacja pociągu: Wołoczysk - Chmielnicki
Wyjazd - przyjazd: 12:04 - 13:31
Czas podróży: 1:27
Cena biletu: 14 UAH
 

Do Chmielnickiego przybywamy bez żadnych opóźnień. Mamy tutaj sporo czasu do kolejnego pociągu, w związku z czym decydujemy się pochodzić trochę po mieście, a przede wszystkim zjeść obiad. Łapiemy marszrutkę zmierzającą w stronę centrum, jednak wysiadamy trochę dalej niż zakładaliśmy. Po prostu przejechaliśmy nasz przystanek. Wychodzi nam to jednak na dobre, bo wychodząc z marszrutki wpadamy wprost na typową stołówkę. Obiad zaliczony. Kierujemy się w2 stronę głównego deptaku miasta, ul. Proskuriwskiej. 

 ul. Proskuriwska (Chmielnicki)

Na deptaku nie mogło oczywiście zabraknąć typowego napisu do focenia. Jest on jednak na swój sposób szczególny, ponieważ pisany cyrylicą. Wszystkie inne, które spotkałem do tej pory, były w transliteracji. Jest jeszcze jeden smaczek. Korporacja taksówkarska, która poszła za ciosem i wywiesiła na budynku w tle fajną reklamę.

  Reklama dźwignią handlu (Chmielnicki)

Zostało nam jeszcze trochę czasu, więc przechodzimy ul. Proskuriwską w całości i kierujemy się w stronę miejscowego browaru. Ponoć jest tutaj dobre, świeże piwo. Browar znajduje się nieopodal dworca, także mamy po drodze. Na miejscu okazuje się jednak, że butelkowane piwo sprzedają tylko na zgrzewki, a świeże leją do plastikowych butelek, które każdy klient musi zorganizować sobie we własnym zakresie. Nie mamy niestety nic, co mogłoby się nadać. 

 Sklep firmowy chmielnickiego browaru (Chmielnicki)

Przedsiębiorcze babuszki zwietrzyły interes i handlują po drugiej stronie ulicy pustymi pięciolitrowymi baniakami po wodzie mineralnej. Oprócz tego mają jeszcze różne suszone ryby, tak pod piwko.

 Chmielnicki

Trochę zawiedzeni brakiem możliwości zrobienia zakupów w chmielnickim browarze, udajemy się na dworzec. Nie trzeba robić rundki dookoła, bo znajdujemy przejście.

  W drodze na dworzec (Chmielnicki)

Do elektryczki mamy jeszcze troszkę czasu, więc lecimy z Bartkiem przed dworzec na jakieś zakupy. Ogarnia nas wielka radość ponieważ zauważamy firmowy sklep browaru znajdujący się zaraz obok przystanku, na którym łapaliśmy wcześniej marszrutkę do centrum. Nikt wcześniej nie namierzył tego sklepiku.

  Sklep firmowy chmielnickiego browaru (Chmielnicki)


Kupujemy zimne, świeże piwo nalewane do litrowych butelek i z nieskrywanym zadowoleniem wracamy na peron. Byłbym zapomniał - piwo z Chmielnickiego nazywa się Chmelpywo.

  Firmowe trunki chmielnickiego browaru (Chmielnicki)

Po drodze robimy jeszcze fotkę przeddworcowego pomnika, a jakże, Bohdana Chmielnickiego.

  Bohdan Chmielnicki przed dworcem w Chmielnickim

Teraz zostaje już tylko oczekiwanie na elektryczkę. Po dworcu i peronach kręci się sporo żołnierzy z rodzinami. Sytuacja się wyjaśnia gdy zostaje podstawiony pociąg do Lisiczańska.

  Pociąg do Lisiczańska (Chmielnicki, dworzec)

Na dworcu w Chmielnickim jest specjalnie przygotowany peron do obsługi pociągów podmiejskich. Na peronie postawiona jest bramka, przy której pracownicy kolei sprawdzają pasażerom bilety. Oczywiście kto nie ma, może u nich od razu nabyć.

  Bramka (Chmielnicki, dworzec)

Po chwili wjeżdża elektryczka. Całe szczęście ludzi nie ma za wiele, także udaje nam się usiąść.

  Elektryczka do Żmerynki (Chmielnicki)


Komentarze

  1. Ciekawa relacja z podróży pociągami elektrycznymi - elektryczkami po Ukrainie. A wagony z drewnianymi ławkami rozczuliły mnie, bo pamiętam jak w czasach PRL podróżowałam podobnym luksusem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz