Do Odessy przybywamy przed godziną 23. Meldujemy się w wynajętym mieszkanku w centrum miasta, po czym idziemy na szybką kolację. Kiedy brzuchy są już pełne, wracamy. Rano wstaję przed wszystkimi i lecę na dworzec po Przemka i Patrycję, którzy jechali nocnym pociągiem ze Lwowa. Robimy śniadaniowe zakupy i idziemy do kwatery. Wszyscy są już na nogach, zatem posiłek i w drogę. Nim znajdziemy się nad brzegiem morza, chcę uciąć sobie przejażdżkę tzw. błotnym tramwajem, czyli linią nr 20 odjeżdżającą ze Skweru Chersońskiego nad Liman Chadżybejski. W związku z tym zwiedzanie miasta ograniczam do minimum, a to oznacza, że oglądamy tylko rzeczy znajdujące się na trasie wiodącej do tramwaju.
Krótko przed południem przychodzi opiekunka mieszkania, zdajemy klucze i ruszamy. Po drodze wstępujemy jeszcze do miłej knajpki na szybkie piwko, przy którym objaśniam wszystkim plan działania na najbliższe dziewięć dni. Po chwili znów jesteśmy na nogach. Zahaczamy o wybudowany w stylu secesyjnym w 1899 r. Hotel Pasaż, a dokładnie jego przestrzenie handlowe.
Hotel Pasaż (Odessa)
Pasaż łączy ulicę Preobrażeńską z reprezentacyjnym deptakiem Odessy, ul. Deribasowską. Jest to typowo miejskie corso - spacerniak z mnóstwem restauracji, pubami, straganami i przeróżnymi atrakcjami. W sezonie Deribasowska jest tak zatłoczona, że trzeba poruszać się po niej niemalże bokiem. Jednak we wrześniu jest spokój. Niedaleko Hotelu Pasaż znajduje się skwer z fontannami i piękna odrestaurowana kamienica. Odkąd pamiętam, stoi niestety pusta.
Odrestaurowana kamienica (Odessa, ul. Deribasowska)
Następnie udajemy się w stronę Teatru Opery i Baletu. Obecny budynek został wybudowany w 1887 r. w stylu neobarokowym. Z ciekawostek można nadmienić, iż był to pierwszy budynek w Odessie, w którym zastosowano iluminacje świetlne, zamówione nota bene w firmie T. Edisona.
Teatr Opery i Baletu (Odessa)
Zaraz za operą znajduje się stara giełda (obecnie ratusz miejski), który oglądamy z daleka, a nasze kroki kierujemy na znajdujący się na wzniesieniu nad portem deptak, który nazywa się po prostu Primorskij Bulwar.
Bulwar Primorskij (Odessa)
W cieniu platanów dochodzimy do chyba najsłynniejszego i najbardziej kojarzonego z Odessą miejsca - Schodów Potiomkinowskich. Pierwsza konstrukcja powstała w 1825 r. i miała za zadanie połączyć miasto z niżej położonym portem. Na przełomie lat schody rozbudowywano i zmieniano ich wygląd. Obecny kształt jest wynikiem przebudowy z 1933 r. Zastosowano pewien ciekawy zabieg. Schody rozszerzają się w miarę opadania, co daje pewne złudzenie optyczne. Wydają się dzięki temu potężniejsze i dłuższe. Z ich szczytu doskonale widać port i nieczynny od dłuższego czasu Hotel Odessa.Odessa.
Schody Potiomkinowskie i port (Odessa)
Kierując się cały czas w stronę początkowego przystanku tramwaju nr 20, mijamy neogotycki Pałac Z. Beliny-Brzozowskiego, wybudowany w XIX w. W pałacu często gościł J. Słowacki.
Pałac Beliny-Brzozowskiego (Odessa)
Wszyscy powoli zaczynamy odczuwać głód, dlatego postanawiamy wejść do najbliższej restauracji na obiad. Pierwszą, jaka się trafia, jest turecka knajpa Nofara. Nie wiemy wtedy jeszcze, że przez to miejsce stracimy kupę czasu i nerwów. W środku siedzą same Turasy, ogólnie jest całkiem przyjemnie. Zamawiamy jedzenie i czekamy. Czekamy. Czekamy. I czekamy. I nic. Zauważam, że dochodzą kolejni goście o śniadych twarzach, składają zamówienia i dostają jedzenie przed nami mimo tego, że byliśmy wcześniej. Strasznie słaba akcja. Nie chcę robić awantury, bo Turków jest chyba ze 20, dlatego też co jakiś czas grzecznie pytam kelnerki co dzieje się z naszym zamówieniem. W odpowiedzi słyszę zapewnienia, że zaraz będzie. Także pierwsze dania przychodzą niecałe dwie godziny od momentu złożenia zamówienia. Moje nie przychodzi wcale. Płacimy za to, co dostaliśmy (równo co do kopiejki) i nieco zdegustowani ruszamy w stronę początkowego przystanku tramwaju nr 20. Trzeba jednak przyznać, że jedzenie, które dostaliśmy, było całkiem dobre. Knajpa znajduje się przy ulicy Nowosielskiego 2.
Kafe Nofara (Odessa)
Kawałek za Nofarą mijamy jeźdźca poruszającego się jakby nigdy nic chodnikiem, tak między ludźmi.
ul. Nowosielskiego (Odessa)
Do Skweru Chersońskiego idziemy trochę na skróty ścieżką opadającą po stromym zboczu skarpy. Na samym jej końcu znajduje się około półtorametrowy murek, z którego trzeba skoczyć. Niby nic, ale jednak zeskok z ciężkim plecakiem jest trochę odczuwalny. Plus jest taki, że wskakujemy prosto na nasz przystanek. Stoi już kilka osób, ale tramwaju nie ma. oczekiwanie nie trwa długo, bo po 10 minutach, chybocząc się przeraźliwie, wtacza się starusieńki wagon. Linia nr 20, to nasz.
Zajmujemy miejsca i po chwili pojazd rusza. Krajobraz za oknem zmienia się jak w kalejdoskopie. Najpierw jedziemy wzdłuż wielopasmowej, ruchliwej drogi, następnie między jakimiś zapuszczonymi zakładami i fabrykami, potem przez średniej klasy daczowe osiedle, a następnie wjeżdżamy w szuwary. I to jest właśnie to miejsce, dla którego warto przejechać się dwudziestką. Torowisko jest jakby wyrżnięte w potężnych tatarakach, które osiągnęły tutaj monstrualne rozmiary. Są po prostu wyższe od samego wagonika. Obrastają szczelnie lewą i prawą stronę szyn, tworząc gęsty, zielony mur. Rośliny nie są przez nikogo przycinane, bo robi to po prostu tramwaj. Dlatego tabor kursujący na tej linii jest cały odrapany, a na podłodze leżą poobcinane łodygi i liście. Przez ocierające się o blachy badyle, huk wewnątrz jest niesamowity. Otworzysz okno, a ciekawskie tataraki wtargną do środka całą zgrają. Nie na długo jednak, bo szyba działa jak gilotyna, dekapitując po chwili całą zieloną ferajnę. Wszystko co zostanie ścięte, ląduje na podłodze, plastikowych siedziskach i głowach pasażerów. Wśród tego całego zamętu my, chichoczący z całej tej przejażdżki.
Torowisko linii tramwajowej nr 20 (Odessa)
Linia nr 20 kończy się pętlą tuż przed Limanem Chadżybejskim i tzw. Objizną Drogą. Wysiadamy gdzieś między szuwarami i oglądamy reklamy na tramwaju, pozdzierane przez badyle. W bagiennych chaszczach nie ma typowym przystanków. Nie ma rozkładu, wiaty, nawet klepiska. Są tylko małe ławeczki, składające się z jednej deski i dwóch pieńków, ukryte gdzieś w zieleni. Chcesz jechać, podnosisz zadek i machasz.
Pętla linii 20 (Odessa)
Czekamy aż tramwaj sobie pojedzie i udajemy się nad brzeg Chadżybejskiego Limanu. Jego nazwa jest trochę nieprecyzyjna. Powinno być Połowa Chadżybejskiego Limanu. No właśnie, skoro liman, to gdzie styka się z morzem? Ano ten nigdzie. Za czasów sowieckich ktoś z niezrozumiałą dla mnie wyobraźnią wpadł na pomysł, aby osuszyć połowę limanu i na nowo powstałym lądzie zbudować luksusowe osiedle willowe dla prominentnych działaczy KPU (Komunistycznej Partia Ukrainy) z Chruszczowem na czele. Jednak jak to zwykle bywało w owych kolorowych czasach, z pomysłu nic nie wyszło. No, prawie nic, bo liman osuszyli. I tyle. Część mokra jest oddzielona od części suchej ogromnym wałem z betonowych bloków, gruzu i ziemi, po którym biegnie dzisiaj Objizna Droga
Brzeg Limanu Chadżybejskiego (Odessa)
Skaczemy trochę po tym betonie i kierujemy się na wysuszoną część limanu, zmierzając już prosto w stronę morza. Mapa pokazuje 6 km w linii prostej, czyli pewnie jakieś 8-9 km marszu. Pogoda jest doskonała, zaczyna sie cudowny zachód słońca. O! Juz tak późno, a tyle drogi przed nami. Sucha część Limanu Chadżybejskiego jest porośnięta roślinnością bagienno-wodną, głównie tatarakiem. Dodatkowo poprzecinana jest siatką szutrowych dróg, pokrytych grubą warstwą bardzo drobnego pyłu, niemal takiego jak mąka. Nie znam się za bardzo, ale to chyba wysuszony muł. Wciska się on wszędzie, dlatego już po chwili jesteśmy nim oblepieni praktycznie od pasa w dół.
Osuszona część Limanu Chadżybejskiego (Odessa)
Sprawy nie ułatwiają krążące tam i z powrotem ciężarówki, które przy każdym przejeździe generują chmurę pyłu. Wygląda na to, że gdzieś niedaleko jest jakaś budowa, ale nic nie widać. Tylko wszędzie te wywrotki. Całe szczęście, na dróżkach, gdzie ich ruch jest naprawdę wzmożony, położono betonowe płyty. Dzięki temu kurzu jest trochę mniej.
Wysuszona część Limanu Chadżybejksiego (Odessa)
Co jakiś czas na pylistej warstwie drogi widać przechodzące z lewa na prawo (lub z prawa na lewo), charakterystyczne zygzaczki. Są to ewidentnie ślady jakiś węży. Jedne są węższe, drugie szersze, ale każdy do siebie podobny. Na początku znajdujemy jeden ślad na kilka minut. Później jest ich cała masa. Mamy nadzieję, że to nie jakieś żmije, bo w pewnym momencie znajdujemy ślad szeroki na jakieś 5-6 cm. To był duży wąż. Idąc dalej nie natrafiamy na żadne z tych stworzeń, znajdujemy za to hałdę śmieci.
Wyjście z suchej części Limanu Chadżybejskiego trasą ekologiczną (Odessa)
Przez dzikie wysypisko dochodzimy do głównej drogi. Na szczęście prosto na osiedlowy sklep, który niezmiernie przydaje się po kilkugodzinnym spacerze zapylonymi ścieżkami. Mapa wskazuje, że do morza mamy 1,5 km. Jest już szaro, a my nadal nie jesteśmy nad brzegiem. Mało tego, zdaję sobie sprawę, że nocleg w namiocie dzisiaj odpada. To ta cześć wybrzeża, która usiana jest różnymi zakładami i mało ma wspólnego z morskim, wypoczynkowym charakterem. Dlatego mimo zmęczenia przemy naprzód. Przez blokowisko kilkupiętrowych klocków z płyty dochodzimy w końcu do drogi M14 (tzw. Drogi Mikołajowskiej), co oznacza, że prawie osiągnęliśmy cel. Postanawiam, że pójdziemy tą drogą aż znajdziemy miejsce na nocleg. Po pół godzinie udaje się dopaść hotel. Jedynym minusem jest brak wody (twierdzą, że w Odessie jest jakaś awaria). Postanawiamy zostać, a wodę kupić w baniakach w jakimś spożywczaku. brak wody pomaga mi także w utargowaniu niższej ceny. Do morza mamy tylko 50 metrów. Zrzucamy toboły i lecimy po wodę oraz inne rzeczy. Gdy wracamy, pani z recepcji oznajmia nam, że woda już jest. Jemy kolację i lecimy posiedzieć nad morzem. Wieczór jest ciepły, ale wiatr dość silny. Po niedługim czasie wracamy do hotelu na nocleg.
Rano schodzimy na zamówione wcześniej śniadanie, po którym ruszamy w dalszą drogę. Pogoda trochę gorsza niż dnia poprzedniego. Niebo zasnute jest chmurami i wieje silny wiatr. Morze dość niespokojne, rozbija fale o betonowe falochrony.
Morze Czarne gdzieś na końcu Odessy
Idziemy w stronę plaży Łużaniwka. Droga nie wygląda zachęcająco. Wszędzie beton, piasku jak na lekarstwo. Mimo tego jest pewien urok takiego marszu.
Po betonie w stronę Łużaniwki (Odessa)
Łużaniwka nie posiada raczej kurortowego charakteru. Plaża jest mała i brudna, dookoła sypiące się pensjonaty. Kilkanaście osób zażywa kąpieli w zachwaszczonej wodorostami wodzie.
Plaża Łużaniwka (Odessa)
Samą plażą idziemy jakiś kilometr, po czym natrafiamy na wysoki płot z siatki i drutu kolczastego, wpadający prosto do morza. Odgradza on jakiś wojskowy ośrodek wypoczynkowy, więc przejścia absolutnie brak. W związku z tym wychodzimy znów na Drogę Mikołajowską i omijamy niedostępny kawałek plaży. Obok marszrutkowego przystanku i paru kiosków znajduje się poczekalnia, pełniąca również funkcje biesiadne.
Obok przystanku przy Drodze Mikołajowskiej (Odessa)
Znajdujemy ścieżkę, którą można znów wrócić na brzeg. Gdzieś w krzakach widoczne są szkielety jakiś niedokończonych budowli, prawdopodobnie pensjonatów, których wokół jest sporo.
Betonowe szkielety na krańcu Odessy
W najbardziej stromym miejscu ścieżka wiedzie betonowymi schodami w dół.
Zejście do morza (Odessa)
Będąc już kilkukrotnie jesienią nad Morzem Czarnym zauważyłem pewne zjawisko. Otóż tą porą morze wyrzuca na brzeg setki padniętych meduz. Od najmniejszych, po takie naprawdę ogromne. Nie znam się na ich cyklu rozwojowym, ale może ma to z nim coś wspólnego. Czasem jest ich kilka, a czasem cała plaża usiana jest meduzimi plackami. Niekiedy miejscowi usypują z nich całe kopce, które wyglądają po prostu odrażająco.
R.I.P., meduzo (Odessa)
Dochodzimy do pierwszej miejscowości za Odessą, która nosi nazwę Kryżaniwka. Plaża skomponowana jest tutaj z piasku, betonu i olbrzymich głazów.
Plaża (Kryżaniwka)
Okazuje się, ż Kryżaniwka, jak i kolejne miejscowości, są po prostu nadmorskimi osiedlami dla bardzo bogatych ludzi związanych z Odessą. Sprawa z przejściem komplikuje się, bo owe osiedla są otoczone mniej więcej 2,5 metrowym płotem, który sięga samego morza. Znów jesteśmy zmuszeni oddalić się od brzegu. Plus jest taki, że nie musimy iść wśród pędzących Drogą Mikołajowską samochodów, ponieważ znajdujemy ścieżkę przez nadmorski, posadzony jakby od linijki lasek.
Lasek (Kryżaniwka)
Tuż za laskiem udaje się nam wbić na jedno z bogatych osiedli. Jesteśmy zachwyceni willami i ich położeniem na skarpie nad morzem. Nie spodziewamy się jednak, że to dopiero początek i dalej będziemy oglądać dosłownie pałace.
Osiedle willowe (Kryżaniwka)
Zbliża się wieczór, zaczynamy rozglądać się za miejscem na biwak. Ciężko jednak rozbijać namioty wśród wszystkich tych willi. Ponagla nas także warcząca w oddali burza, która niestety idzie prosto na nas. Opuszczamy bogate osiedle w poszukiwaniu dogodnego miejsca na uboczu. Spoglądam na mapę i orientuję się, że 20 minut drogi od nas znajduje się opuszczony obóz dla pionierów. Postanawiamy się tam udać. Znów przeprawiamy się przez linijkowy lasek i na nasze nieszczęście dopada nas w nim burza. Nie jest jednak aż tak źle, bo do pionierskiego ośrodka zostało nam zaledwie kilkaset metrów. Szybkim krokiem przedzieramy się przez zarośla i w końcu zatrzymujemy się przed bramą, na której niestety wisi kłódka. Jednak na stróżówce pali się lampa. Stukamy i wychodzi mocno zapuszczony pan. Mówię mu jak wygląda sprawa, on nie widzi problemu i po prostu nas wpuszcza. Uprzedza jednak, że za jakiś czas zmienia go kolega, więc nie zdziwić się, gdy na bramie będzie ktoś inny. W pośpiechu szukamy miejsca pod namioty, kluczymy między rzędami rozpadających się szop i budynków, przedzieramy przez wysokie chaszcze. W końcu dostrzegamy wiatę przyklejoną do jednego pawilonu, pod którą zrobiona jest betonowa wylewka. Podejmujemy decyzję, że to będzie nasze miejsce. W tym samym momencie przychodzi kulminacyjna fala deszczu. Z wiaty lecą strumienie wody, co zostaje przez nas sprytnie wykorzystane. Kąpiel odhaczona.
Kąpiel w burzy (opuszczony obóz pionierski, Liski)
Deszcz pada długo, nadchodzi zmierzch. Mamy dość mocno uszczuplone zapasy żywności, więc trzeba iść gdzieś coś kupić. Przeglądam mapę i oczom nie wierzę. Niecałe 2 km od nas jest wielkie centrum handlowe z Oszołomem. Uzgadniamy, że faceci idą do sklepu, a zmęczone dziewczyny sobie poodpoczywają. Nadchodzi moment, w którym w końcu mogę ubrać noszoną od paru lat w plecaku, przeciwdeszczową pelerynę z Biedronki. Jej trwałość jest zerowa, także już po chwili zaczyna się rozdzierać na wysokości klatki piersiowej. To jednak nic. Leje deszcz, więc musi wystarczyć w takim stanie w jakim jest.
Prezentacja teskowych peleryn (opuszczony obóz pionierski, Liski)
A więc rozpoczynamy wędrówkę do Oszołoma. Dochodzimy do bramy, którą weszliśmy na teren obozu, lecz w stróżówce nie ma żywej duszy. Walimy po drzwiach, oknach, dachu, szukamy w wychodku i w okolicznych krzakach. Nikogo nie ma. Ładnie, zostaliśmy uwięzieni. Brama jest zwieńczona trzema rzędami drutu kolczastego, dlatego forsowanie jej górą nie wchodzi w grę. Próbujemy nagiąć, jednak szpara jest zbyt wąska.
Brama opuszczonego obozu pionierskiego (Liski)
Postanawiamy iść wzdłuż płotu i szukać jakiejś dziury. Wszędzie wysokie i ostre krzaki, przeprawa jest długa i męcząca. Leje deszcz, drą się peleryny, ślizgamy się na rozmokniętej ziemi. W końcu udaje się odnaleźć dziurę, której trzeba trochę pomóc aby nas pomieściła. Przeciskamy się na drugą stronę i ruszamy w stronę centrum handlowego. Zaznaczam na GPSie to miejsce, bo z pewnością nie znajdziemy go po zmroku. Wychodzimy z zarośli i trafiamy na wąską, asfaltową dróżkę. Idziemy nią kawałek i wyrasta przed nami duża, żelazna elektryczna brama, a za nią kolejne bogate osiedle willowe. Obok nas przemyka auto ochrony. Brama się otwiera i samochód wjeżdża. To jest nasza szansa, by przedostać się dalej. Nim dobiegamy, wrota zatrzaskują się zostajemy na lodzie. Nieco z prawej strony jest miejsce z koszami na śmieci. Próbujemy tamtędy i bingo! Okazuje się, że jest mała furtka i nie jest zamknięta. Chwila brodzenia w błocie i pomiędzy śmietnikami i jesteśmy na osiedlu. To po prostu inny świat. Wszystko czyste, trawniki, równo przycięte żywopłoty, promenadowe oświetlenie. W takich miłych okolicznościach docieramy do głównego wjazdu na ogrodzony teren. W stróżówce siedzą uzbrojeni w broń automatyczną strażnicy. Aby wydostać się na ulicę, trzeba przejść przez środek budyneczku. Modlimy się, żeby nie było przypału. W tym celu podchodzę do jednego ze zdziwionych strażników i tłumaczę o co chodzi. Nie mogą się nadziwić, dlaczego wychodzimy z terenu, na który nie weszliśmy główną bramą. Przecież wszystko jest strzeżone i ogrodzone. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że na naszym wyjeździe złamiemy systemy bezpieczeństwa jeszcze kilka razy. Na odchodne informuję panów w okienku, że niebawem będziemy tędy wracać, żeby nie wpadło im do głowy nas nie wpuścić. Nie widzą problemu.
Zaraz za bramą znajduje się Droga Mikołajowska, a po jej drugiej stronie centrum handlowe. Przebiegamy przez jezdnię i już po chwili wchodzimy na parking. Miejsce to jednak ciężko nazwac parkingiem. Trafniejsze słowo, to jezioro. Chyba dawno nikt nie czyścił tutaj studzienek, bo woda nie spływa, sięgając miejscami kolan. Osobówki kluczą by nie pozalewać silników, ludzie skaczą po krawężnikach. Bez problemu przejeżdża tylko marszrutka. Nam jest już wszystko jedno, bo i tak jesteśmy cali mokrzy. Wbijamy do Oszołoma i robimy spore zakupy. Po wszystkim kierujemy się na brame wjazdowa na willowe osiedle. Strażnik kiwa nam głową, więc przechodzimy. Alejkami dochodzimy do miejsca ze śmietnikami i furtką wchodzimy w zarośla. Dochodzimy do opuszczonego ośrodka, a brama nadal zamknięta, a stróżówka pusta. Nie chcąc przedzierać się z pełnymi siatami przez zarośla, postanawiamy przeskoczyć przez przeszkodę. Dla własnego bezpieczeństwa staramy się jakoś nagiąć opleciony wokół drewnianych pałąków drut kolczasty, wyginając je do granic możliwości. W pewnym momencie problem rozwiązuje się sam - w dłoniach Przema jedna z belek po prostu się łamie, tworząc tym samym idealne miejsce do przeprawy. Przeskakujemy bramę bez większego problemu.
Brama nadal zamknięta (opuszczony obóz pionierski, Liski)
Następnie idziemy do mocno już wkurzonych dziewczyn. Nie było nas ponad dwie godziny. Jednak siatki pełne smakołyków łagodzą nerwową atmosferę. Pałaszujemy kolację i kładziemy się spać. Zasypiamy błogim snem nie zdając sobie zupełnie sprawy, że tuż obok nas, za betonowym parkanem, znajdują się luksusowe pałace i potężne posiadłości. O tym jednak dowiemy się nazajutrz.
Upragniona kolacja (opuszczony obóz pionierski, Liski)
Najważniejszą rzeczą, jaką trzeba w tym miejscu zaznaczyć jest to, że opuszczony obóz dla pionierów znajduje się już w miejscowości Liski. Rano toaleta i śniadanie, czyli typowy zestaw czynności.
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Po spakowaniu się postanawiamy jeszcze za dnia przyjrzeć się opuszczonym budynkom byłego obozu.
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
Opuszczony obóz pionierski (Liski)
W stronę bramy kierujemy się z nadzieją, że ktoś tam w końcu będzie. I faktycznie, jest jakiś człowiek, który nie pytając o nic przekręca zamek kłódki. Kątem oka oglądamy złamaną przypadkowo poprzedniej nocy belkę z drutem kolczastym. Facet jednak nic nie mówi, zamyka za nami bramę i znika w swojej budce.
Pożegnanie z bramą (opuszczony obóz pionierski, Liski)
Na mapie mamy zaznaczoną latarnię morską, która jest dość blisko nas. Zmierzamy w jej kierunku i znów dochodzimy do metalowego ogrodzenia. Jest w nim jednak wyszarpana przez miejscowych dziura, za którą walają się plastikowe butelki po piwie. Widok jest zacny, więc miejsce biesiadne stworzyło sie samo. Przecieramy oczy ze zdumienia, bo oto za płotem ukazuje się nam osiedla pałacyków. W Polsce nigdy nie widziałem tak wielkich willi, tutaj to chyba normalka. Przeciskamy się przez dziurę i znów lądujemy w innym świecie. Przy okazji po raz kolejny łamiemy system strażników.
Posiadłości nad Morzem Czarnym (Liski)
Posiadłości nad Morzem Czarnym (Liski)
Posiadłości nad Morzem Czarnym (Liski)
Posiadłość z ostatniego zdjęcia widziana z góry (Liski)
Jest i wspomniana wcześniej latarnia. Oczywiście zupełnie zapomniałem, że nowoczesne systemy nawigacyjne wykorzystują tzw. latarnie radiolokacyjne, a nie takie tradycyjne, migające. Dlatego konstrukcja jest byle jaka.
Latarnia morska (Liski)
Przemierzając osiedle nowoczesnych i drogich domów dostrzegam za płotem mały pomniczek. Upamiętnia sowieckich żołnierzy odbijających w 1941 r. Odessę z rąk niemieckich. Z racji tego, że bitwa o Odessę była dość sporą operacją, a działania z nią związane objęły niemały odcinek linii brzegowej Morza Czarnego, z pomnikami tego typu będziemy spotykać się jeszcze niejednokrotnie.
Pomnik za płotem luksusowego osiedla willowego (Liski)
Bogate osiedla są położone na zboczach opadających w kierunku morza. Jeden minus jest taki, że grunt na tych skarpach jest tragiczny. Tworzy go po prostu glina, która po każdych opadach zamienia się w śliskie jak lód błoto. Nie wiem jakiej technologii należy użyć, aby bezpiecznie postawić dom w takim miejscu. Ja bym się obawiał, że po pierwszej większej ulewie budynek wjedzie mi po prostu do morza. Schemat takiego osiedla jest następujący. Mamy 4-6 ulic opadających po skarpie w stronę morza, od których prostopadle odchodzą mniejsze uliczki. Przypomina to trochę układ "żebrowy". Na owych prostopadłych uliczkach budowane są domy. Ogrodzone terytorium w Liskach, na którym właśnie się znajdujemy, jest praktycznie w 75% puste. Widoczne są powyznaczane parcele, jedne małe, inne ogromne.
Strome ulice willowych osiedli nad Morzem Czarnym (Liski)
Wchodzimy w jedną z bocznych uliczek. jest ona zabudowana bardzo ładnymi dużymi willami, które są puste. Widać, że stoją już tak dłuższy czas, bo z niektórych elewacji zaczyna odłazić farba. Jest to ewidentna inwestycja deweloperska, która nie wypaliła. Tylko czy klientów odstraszyła cena czy gliniaste podłoże? Ciężko stwierdzić.
Osiedle willowe (Liski)
Osiedle willowe (Liski)
Z osiedla w Liskach także nie udaje się nam wydostać plażą - przeszkadza wysoki parkan. Jesteśmy znów zmuszeni wyjść na Drogę Mikołajowską. Przechodzimy przez bramę, którą dzień wcześniej zdobywaliśmy Oszołoma. Za dnia jest lepiej widoczna. Przy okazji zauważamy, że osiedle ma swoją nazwę - Sosnowy Brzeg.
Osiedle willowe "Sosnowy Brzeg", główny wjazd (Liski)
Przy Drodze Mikołajowskiej znajduje się zabawna reklama.
"Proszę odpoczywać! Słoneczko na państwa pracuje" (Droga Mikołajowska, Liski)
Niestety nie mamy szczęścia do pogody. Po niedługim czasie dopada nas burza z ulewnym deszczem. Całe szczęście udaje się nam schronić w restauracji, która jest niestety cholernie droga. Nawet zakup kufelka piwa boli. Ulewa mija szybko, więc możemy ruszać dalej. Zaraz za knajpką jest wejście na kolejne bogate osiedle, na którym jest swobodny dostęp do plaży i, mamy nadzieję, wyjście. Przy wjeździe znajduje się znak dla ludności "z poza", jak należy poruszać się między willami w celu dostania się nad morze. Są dwie odrębne drogi - jedna dla plażowiczów pieszych, druga dla zmotoryzowanych. Obok znaków walają się puste wózki z pobliskiego Oszołoma.
Wjazd na kolejne willowe osiedle (Liski)
Przemierzając przytulne uliczki naszpikowane drogimi domami, zauważam na jednym z nich ciekawe, artystyczne zwieńczenie kominów
Zwieńczenia kominów na osiedlu willowym (Liski)
Zwieńczenia kominów na osiedlu willowym (Liski)
Zwieńczenia kominów na osiedlu willowym (Liski)
Na tym osiedlu jest mało domów. Widać, że niedawno rozpoczęła się sprzedaż ziemi, bo budynki są nowiutkie i pachnące. Pierwsza linia od morza musi być bardzo droga, bo świeci pustkami. Jest tylko przygotowana prowizoryczna droga z betonowych płyt i "przylądki", które w przyszłości będą stanowiły tereny rekreacyjne. Ktoś przedsiębiorczy zdążył już postawić knajpkę pośrodku tego niczego. Do niej właśnie się udajemy.
Knajpka nad brzegiem morza (Liski)
Knajpka jest fajnie usytuowana, jednak ze względu na wcześniejszą ulewę, połowa siedzeń jest mogra, a na środku lokalu utworzyła się gigantyczna kałuża. Obsługa robi co może, by pozbyć się nadmiaru wody, jednak nasiąknięta gąbka wygrywa batalię. Zamawiamy piwo i jedzenie. Okazuje się, że na kranach mają krafty z Fastowa. Wyborne krafty z Fastowa. Obiad przychodzi bardzo szybko i jest po prostu wyśmienity. Ceny wysokie, ale idą w parze z jakością. Po zaspokojeniu głodu bierzemy po piwku do ręki i wyruszamy dalej.
Szama w knajpce nad brzegiem morza (Liski)
Tak jak wspomniałem wcześniej, nadmorska gleba w rejonie Odessy to jedna glina. Na sucho jest super, na mokro to koszmar. Biorąc pod uwagę burzę, która przeszła nad nami parę godzin temu, mamy nie lada przeszkodę do przebycia - gliniasto-błotną nawierzchnię. Walcząc z przeciwnościami obserwujemy, jak nieopodal kilku panów próbuje ratować samochód. Trochę się dziwię jakim cudem na takiej prostej drodze można wjechać do rowu. Wkrótce sytuacja się wyjaśnia. Panowie przyjechali wieczorem na ryby, zostawili auto na jeszcze wtedy suchej drodze. Wieczorem przyszła burza, glina namokła i auto po prostu samo zsunęło się do rowu. Próbujemy pomóc nieszczęśnikom, ale zadanie jest nie do wykonania. Przód wisi w powietrzu, ziemny klej oblepia buty. Bez jakiegoś ciągnika raczej się nie obejdzie.
Pomoc przy wydobywaniu zsuniętego auta (Liski)
Glina na butach (Liski)
Nieco niżej docieramy znów do brzegu, przeprawiając się przez gliniaste skały i piasek.
Brzeg Morza Czarnego w okolicy Fontanki
Brzeg Morza Czarnego w okolicy Fontanki
C.D.N.
Część II
Część III
Część IV
Komentarze
Prześlij komentarz