Część I
Część II
Niestety, klif jest bardzo wysoki i nie ma możliwości dostania się na plażę. Zresztą nie kombinujemy za bardzo z zejściem w tym miejscu, ponieważ w krzakach trwa jakaś impreza blokersów. Oddalamy się więc i szukamy szansy gdzie indziej. Idąc dalej natrafiamy na kolejne pozostałości po niegdysiejszej jednostce wojskowej.
Wychodząc na otwartą przestrzeń możemy podziwiać jak przyroda zabierała kolejne części wojskowej ziemi. Chyba już wiemy dlaczego baza nie działa.
Wysoki klif w dalszym ciągu nie pozwala nam dostać się bezpośrednio nad morze. Niepowodzenie
rekompensują wspaniałe widoki.
Klif dalej nie odpuszcza. Dreptamy więc w dalszym ciągu jego skrajem.
Sytuacja nie jest zbyt kolorowa, bo nadmorska skarpa przed nami wydaje się nie mieć końca. Nie mam lornetki, więc robię zdjęcia aparatem, po czym przybliżam je na monitorku. Niestety, klif ciągnie się daleko, a żadnego zejścia nie widać. Po raz kolejny podejmujemy decyzję o wyjściu na drogę asfaltową. Trafiamy znów na przystanek, ale wykorzystujemy go tylko do odpoczynku.
Do Hryhoriwki mamy niecałe 2 km. Idziemy już szosą, nie kombinujemy z morzem. Po lewej stronie wmijamy umiejscowiona gdzieś w szczerym polu latarnię morską. Gdzieś daleko za nią majaczy jakiś duży zakład lub fabryka.
Odbijamy z głównej drogi do Hryhoriwki. Na poboczu stoi kolejny pomnik. Napis na cokole głosi: "W tym miejscu w nocy 22 września 1941 roku okręty Floty Czarnomorskiej, krążowniki "Czerwony Krym" i "Czerwony Kaukaz", kanonierka "Czerwona Gruzja" oraz niszczyciele "Roztropny", "Nienaganny" i "Bezlitosny", przeprowadziły destant 3 Pułku Piechoty, który wspólnie z żołnierzami 421 i 157 Dywizji Strzeleckiej podjął kontratak na wrogie wojska. W rezultacie Odessa i jej port zostały oswobodzone od faszystowskich artyleryjskich ostrzałów ze wschodu".
Dochodzimy do Hryhoriwki, a tam praktycznie żywej duszy. Jest już dość późny wieczór. Nie ma dogodnego miejsca na biwak, a tym bardziej czasu na jego szukanie, więc postanawiamy przespać się pod dachem. Miejsce znajdujemy bez trudu, bo wszystko dookoła jest puste. Pod naszym domkiem, w kontenerze, mieści się czynny sklepobar, na którego ścianie wisi ostrzeżenie: "Szanujemy sprzedawcę".
Plaża w Hryhoriwce jest malutka, ale przez to bardzo przytulna. Tuż obok znajduje się uspywany z potężnych betonowych sześcianów falochron, a zaraz za nim wejście do Portu Jużny. Jest to ogromny terminal przeładunkowy. Wdrapujemy się na falochron i obserwujemy wpływające i wypływające statki.
Port Jużnyj jest umiejscowiony na Limanie Hryhoriwskim. Na drugi brzeg jest niespełna 1 km. Kombinuję jakby tu się tam dostać bez konieczności objeżdżania całego limanu. Rozmawiam z gospodyni naszego domku, która rozwiewa wszelkie nadzieje. Otóż obowiązuje bezwzględny zakaz przemieszczania się łodziami z jednego brzegu na drugi. Ani łódki, ani motorówki, ani kutry, nic a nic. Wszystko to dla bezpieczeństwa statków korzystających z portu. Więc zostaje nam objazd limanu. Całe szczęście są marszrutki.
Nazajutrz po śniadaniu idziemy na przystanek obok pomnika desantowców. Wznosząc się oglądamy z daleka port.
Przystanek jest ładny, mozaikowy, niestety zdewastowany przez sprejowych malarzy. Postanawiamy wysiąść z marszrutki tuż za limanem, żeby nie odbiec za bardzo od idei całego wyjazdu i przejechać transportem publicznym tylko niezbędny odcinek. Busik nadjeżdża po chwili. Po drodze mijamy widziany z daleka dnia poprzedniego zakład. Okazuje się, że robią tam jakieś chemikalia, a to wielkie to jakieś kolumny destylacyjne.
Przy drodze stoi także posąg, który zwrócił moją uwagę. Przedstawia on kobietę trzymającą duże naczynie. Od razu skojarzyłem, że znajdujemy się niedaleko Koblewa, czyli w rejonach znanych z winnic i produkcji wina. Do tego właśnie nawiązuje mijana przez nas rzeźba - wjeżdżamy w wesołe rejony.
Zgodnie z naszym założeniem wysiadamy na pierwszym przystanku za Limanem Hryhoriwskim. I od razu natrafiamy na jeden z najlepszych sklepobarów jakie miałem do tej pory okazję oglądać na Ukrainie.
Jest to totalnie autonomiczny i zupełnie nietypowy sklepobar. Nietypowy z tego względu, że nie ma w nim alkoholu, nawet piwa. Jak widać, jest to jakiś stary autobus miejski, przerobiony na sklep. Posiada panele słoneczne produkujące prąd, ogrzewanie centralne w postaci pieca opalanego drewnem, bekę z ciepłą wodą na dachu, prysznic i pewnie wiele innych rzeczy, których nie zauważamy. Zaraz na starcie popełniam faux pas. Wchodząc z przyzwyczajenia przednimi drzwiami trafiam wprost do sypialni pani ekspedientki, to jest na pomieszczenie zrobione z kabiny kierowcy, w którym znajdują się jakieś stare sprzęty AGD, telewizor i rozklekotany tapczan. Dostaję wykrzyczane upomnienie, że wchodzi się tylnymi drzwiami.
Teraz mamy trochę marszu, bo musimy trafić znów nad brzeg morza. Co za tym idzie, musimy przejść piechotą jakieś 4-5 km. Nie tracimy czasu i ruszamy.
Port Jużnyj to wielki terminal załadunkowo-przeładunkowy. Z pociągów na statki i odwrotnie, ze statków na TIRy i na odwrót. Ruch spory. Dookoła portu powstało mnóstwo zakładów, głównie przetwórstwa spożywczego. Najwięcej mijanych przez nas fabryk zajmuje się produkcją oleju słonecznikowego. Między wielkimi, blaszanymi halami, silosami i długoszyjnymi dźwigami schowały się gdzieś dwie wioseczki - Woroniwka i Bilary. Nie staramy się ich odnaleźć, bo nie znajdują się przy naszej drodze, a chcemy jak najszybciej znaleźć się nad morzem.
Zaraz za pierwszymi słonecznikowymi zakładami natykamy się na ogromnego robota. Cholernie mi się on podoba. Łeb ma zrobiony ze starej marszrutki, łapy z kabin Ziłów. Jego gęba wyświetla datę i czas, jednak bardzo nieaktualne. Na cokole przynitowano tabliczkę: "Robot TIS-1KB. Wykonawcy: pracownicy firmy TIS w czasie wolnym od pracy. Projektant: Aleksandr Miłow. Pomysł: Andriej Stawnicer". Następnie łacińska sentencja przypisywana rzymskiemu historykowi Publiuszowi Flawiuszowi Wegecjuszowi: "Jeśli chcesz pokoju, przygotowuj się do wojny".
Jak zauważyłem wcześniej, wokól Portu Jużnyj i pomiędzy zakładami istnieje gęsta sieć kolejowa. Okazuje się, że jedna z nadlimańskich wsi, Bilary, ma nawet swoją osobową stację kolejową. Tak przynajmniej mówią mapy, czego nie da sie za bardzo odszukać w rzeczywistości. Owszem, w miejscu rzekomej stacji są jakieś budynki, ale bardziej zawiadowców, dróżników i operatorów gąszczu zwrotnic. Poza tym nic.
Przechodzimy za tory i cały czas podążamy polami w stronę morza. Po pewnym czasie mijamy po naszej prawej stronie kolejne zakłady.
Na terenie jednego z nich znajdują się ogromne zbiorniki pomalowane w narodowe wzorki ukraińskie.
W końcu dochodzimy do drogi, której szukamy. Jest to ślepa nitka kończąca się nagle przy Limanie Hryhoriwskim. Zresztą taka sama ślepa droga znajduje się po drugiej stronie i kończy się w Hryhoriwce. Aż prosi się o jakiś most.
Idziemy kawałek asfaltem, po czym stepem dochodzimy znów do morza. Okazuje się, że klify nie odpuszczają i ciągną się nadal. Z nadmorskich szczytów widzimy gdzieś w oddali blokowiska miasteczka Jużny, do którego zmierzamy.
Zauważamy, że klify pocięte są róznymi ścieżkami, schodkami i zejściami, więc nie ma żadnego problemu aby dostać się bezpośrednio do morza. Dodatkowo zrobiła się pogoda. Słońce grzeje, chmury gdzieś zniknęły. Jak się później okaże, to jedyny tak słoneczny dzień podczas naszego całego pobytu nad morzem.
Mam trochę obawy czy iść brzegiem. Związana jest ona z tym, że gdzieś tam przed nami możemy natrafić na klif, który nie będzie miał wyrżniętych schodków i trzeba będzie wracać kawał drogi. Mój niepokój podsyca fakt, że już od dłuższego czasu nie widziałem ścieżki, którą można by dostać się na górę. I tutaj z pomocą przychodzą niezawodni lokalsi, którzy zapewniają, że zaraz przed plażą w Jużnym da się bez problemu wyjść.
Faktycznie, nie były to żadne bajki. Przed samym miasteczkiem wdrapujemy się na klif, którym kontynuujemy nasz spacer.
Niebawem naszym oczom ukazuje się nieduża plaża Jużnego. Jesteśmy już bardzo głodni i spragnieni, więc wszyscy jak najszybciej chcą usiąść w pierwszej lepszej znośnej knajpce. I taką też znajdujemy od razu po zejściu na deptaczek.
W knajpce pracuje kelnerka, która mieszkała kilka lat w Łodzi, więc dogadujemy się bez problemu po polsku. Zamawiamy standardowe rzeczy i dodatkowo, na skosztowanie, grillowane na patyku ślimaki. Dla mnie są nie do przełknięcia. Smakują rybą, wiadomo, ale są niesamowicie gumowate i praktycznie nie da się ich dokładnie pogryźć. Może to kwestia przyrządzenia, a może czegoś innego, jednak ze ślimaczej degustacji odpadam po pierwszym kawałku.
Naszym zmaganiom ze ślimakami przygląda się uważnie kot, który co chwilę oblizuje długie wąsiska.
Decydujemy się spędzić noc pod dachem. Jest to nasz ostatni wspólny wieczór, ponieważ nazajutrz rano wracają do Polski Gosia, Kasia, Pati i Przemo. Więc dalszą część wędrówki odbędziemy tylko we dwójkę, tzn. ja i Bartek. Jużne to dość ciekawa miejscowość. Składają się na nią tylko wysokie bloki i nic więcej. Powstała w latach 70-tych dla pracowników Portu Jużny i ich rodzin. To po prostu kilkadziesiąt bloków stojących na stepie, nad brzegiem Morza Czarnego. I kropka.
Rano jemy śniadanie w hotelowej restauracji (bardzo dobre) i wychodzimy. Jak wspomniałem wcześniej, cztery osoby jadą do Odessy na pociąg do Lwowa, ja i Bartek zostajemy. Według informacji uzyskanych od barmana, marszrutki odjeżdżają z ronda przy głównej drodze, zatem musimy przejść cały Jużny aby tam się dostać. Jak to często na Ukrainie bywa, informacja nie jest do końca prawdziwa, bo w centrum mijają nas dwa zapchane busiki z tabliczką "Odessa", zatem musiały wystartować gdzieś z pomiędzy bloków. Teraz jednak lepiej już iść dalej, niż wracać. Odnajdujemy przystanek i czekamy. Marszrutka pojawia się po jakiś 10 minutach. Żegnamy się i każda grupa oddala się w swoją stronę.
Z przystanku przy głównej drodze idziemy z Bartkiem w stronę morza. Pogoda się popsuła. Jest zimno, a nad głowami wiszą nam ciężkie chmury. Krążymy między garażami i dzikimi wysypiskami śmieci, aż dochodzimy do podłużnego jeziorka, które prawdopodobnie jest pozostałością po jakimś starym limanie. Nad brzegiem mnóstwo miejsc dla wędkarzy. Zauważamy ciekawą tabliczkę.
Po skarpach wdrapujemy się znów na wysoki klif, z którego jak na dłoni wydać Jużny i miejską plażę.
Blokowiska zostawiamy za plecami i kierujemy się na Koblewe. Pewnie sporo ludzi słyszało o tej miejscowości - słynie z produkcji wina. Ciekawostka jest to, że winiarnia z zakładem produkcyjnym wcale nie mieści się w Koblewie, ale ok. 10 km na północ od niego, we wsi Wynohradne. Wracając do marszu - gdzieś na klifie znajduje się jakaś instalacja wojskowa nieznanego mi przeznaczenia.
Osuwająca się skarpa tworzy czasem ciekawe kompozycje rzeźbiarskie, w tym akurat miejscu w postaci piaskowcowych słupów.
Dopada nas deszcz. Porządny. Nie ma się gdzie schronić, więc idziemy dalej. Nagle naszym oczom ukazuje się las blaszanych budek i dacz.
Schodzimy na dół. Okazuje się, że to rekreacyjna część oddalonego jeszcze o spory kawałek Koblewa. Przez podobną przechodziliśmy kilka dni wcześniej. Są to dacze z miejscami garażowymi na łodzie. Szukamy miejsca, gdzie moglibyśmy schronić się przed deszczem i odnajdujemy dobrze zakamuflowany między blachami i foliami sklepobar.
Nie ma mowy o wysuszeniu rzeczy, szkoda na to czasu. Czekamy zatem aż ulewa przejdzie i idziemy dalej. Zaraz za nadmorskimi daczami zaczynają się stare ośrodki wypoczynkowe. O tej porze roku, w połowie września, są już niemal całkowicie wymarłe. Zresztą ciężko mi sobie wyobrazić, że ktoś tutaj przyjeżdża na wakacje. Część jest ewidentnie opuszczona, ale większość z nich działa - widać jakiś ruch na ich terenie.
Zaraz za ośrodkami znów zaczyna się step. Mamy informacje, że gdzieś tutaj znajdowała się antyczna kolonia grecka. Szukamy wśród stepowej roślinności, ale niczego nie znajdujemy. Jest jedynie mnóstwo różnych dołów - ewidentnie pozostałości po pracach archeologicznych.
Nagle wśród traw znajdujemy resztki antycznej ceramiki, na co właśnie bardzo liczyłem. I to jedyne miejsce z namacalnym śladem zamierzchłej przeszłości tego miejsca.
Kolonia mieściła się na wzniesieniu, które w tamtych czasach znajdowało się prawdopodobnie nad brzegiem jakiegoś limanu. Świadczy o tym ewidentne ukształtowanie terenu oraz duża ilość jeziorek w niecce.
Kawałek dalej znajdował się obóz pionierski, jednak prawie już nic z niego nie pozostało.
Wchodzimy znów na plażę i podążamy brzegiem. Chwilę później dosłownie potykamy się o sklepobar, który stoi dokładnie nad morzem. Jedyny minus tego miejsca jest taki, że jest sezonowe. Wybór artykułów już praktycznie żaden, zresztą pracownicy krzątają się między stolikami i wszystko pakują. Udaje nam się jednak zakupić po talerzu solianki.
Następnym ciekawym miejscem na naszej drodze jest nowy, betonowo-stalowy most. Przerzucony jest nad czymś w rodzaju kanału, który łączy morze z nie wiadomo czym. jednak prawdziwy smaczek tej konstrukcji jest taki, że stanowi ona granicę między obwodem odeskim i mikołajowskim.
Zaraz za mostem zaczyna się właściwe Koblewe. Wita nas prawie pusta plaża i mrowie ludzi zwijających budy, budki i stoiska. Większość punktów handlowych jest zamknięta. Pracuje kilka sklepów, apteka i stragan z szaurmą.
Część IV
Część II
Niestety, klif jest bardzo wysoki i nie ma możliwości dostania się na plażę. Zresztą nie kombinujemy za bardzo z zejściem w tym miejscu, ponieważ w krzakach trwa jakaś impreza blokersów. Oddalamy się więc i szukamy szansy gdzie indziej. Idąc dalej natrafiamy na kolejne pozostałości po niegdysiejszej jednostce wojskowej.
Opuszczona jednostka wojskowa (Czornomorskie)
Opuszczona jednostka wojskowa (Czornomorskie)
Wychodząc na otwartą przestrzeń możemy podziwiać jak przyroda zabierała kolejne części wojskowej ziemi. Chyba już wiemy dlaczego baza nie działa.
Opuszczona jednostka wojskowa (Czornomorskie)
Wysoki klif w dalszym ciągu nie pozwala nam dostać się bezpośrednio nad morze. Niepowodzenie
rekompensują wspaniałe widoki.
Klif za Czornomorskim
Na dole, w wodzie, dryfuje pełno nieżywych meduz.
Nieżywe meduzy (Czornomorskie)
Klif dalej nie odpuszcza. Dreptamy więc w dalszym ciągu jego skrajem.
Klif między Czornomorskim a Hryhoriwką
Sytuacja nie jest zbyt kolorowa, bo nadmorska skarpa przed nami wydaje się nie mieć końca. Nie mam lornetki, więc robię zdjęcia aparatem, po czym przybliżam je na monitorku. Niestety, klif ciągnie się daleko, a żadnego zejścia nie widać. Po raz kolejny podejmujemy decyzję o wyjściu na drogę asfaltową. Trafiamy znów na przystanek, ale wykorzystujemy go tylko do odpoczynku.
Odpoczynek na przystanku (okolice Hryhoriwki)
Industrialne krajobrazy, okolice Hryhoriwki
Przy wjeździe do Hryhoriwki
Przy wjeździe do Hryhoriwki
Dochodzimy do Hryhoriwki, a tam praktycznie żywej duszy. Jest już dość późny wieczór. Nie ma dogodnego miejsca na biwak, a tym bardziej czasu na jego szukanie, więc postanawiamy przespać się pod dachem. Miejsce znajdujemy bez trudu, bo wszystko dookoła jest puste. Pod naszym domkiem, w kontenerze, mieści się czynny sklepobar, na którego ścianie wisi ostrzeżenie: "Szanujemy sprzedawcę".
"Szanujemy sprzedawcę" (sklepobar, Hryhoriwka)
Plaża w Hryhoriwce jest malutka, ale przez to bardzo przytulna. Tuż obok znajduje się uspywany z potężnych betonowych sześcianów falochron, a zaraz za nim wejście do Portu Jużny. Jest to ogromny terminal przeładunkowy. Wdrapujemy się na falochron i obserwujemy wpływające i wypływające statki.
Plaża w Hryhoriwce
Statek wychodzący z Limanu Hryhoriwskiego (Port Jużnyj) na pełne morze (Hryhoriwka)
Port Jużnyj jest umiejscowiony na Limanie Hryhoriwskim. Na drugi brzeg jest niespełna 1 km. Kombinuję jakby tu się tam dostać bez konieczności objeżdżania całego limanu. Rozmawiam z gospodyni naszego domku, która rozwiewa wszelkie nadzieje. Otóż obowiązuje bezwzględny zakaz przemieszczania się łodziami z jednego brzegu na drugi. Ani łódki, ani motorówki, ani kutry, nic a nic. Wszystko to dla bezpieczeństwa statków korzystających z portu. Więc zostaje nam objazd limanu. Całe szczęście są marszrutki.
Nazajutrz po śniadaniu idziemy na przystanek obok pomnika desantowców. Wznosząc się oglądamy z daleka port.
Port Jużnyj (widok z Hryhoriwki)
Przystanek jest ładny, mozaikowy, niestety zdewastowany przez sprejowych malarzy. Postanawiamy wysiąść z marszrutki tuż za limanem, żeby nie odbiec za bardzo od idei całego wyjazdu i przejechać transportem publicznym tylko niezbędny odcinek. Busik nadjeżdża po chwili. Po drodze mijamy widziany z daleka dnia poprzedniego zakład. Okazuje się, że robią tam jakieś chemikalia, a to wielkie to jakieś kolumny destylacyjne.
Zakłady chemiczne (Port Jużnyj)
Przy drodze stoi także posąg, który zwrócił moją uwagę. Przedstawia on kobietę trzymającą duże naczynie. Od razu skojarzyłem, że znajdujemy się niedaleko Koblewa, czyli w rejonach znanych z winnic i produkcji wina. Do tego właśnie nawiązuje mijana przez nas rzeźba - wjeżdżamy w wesołe rejony.
Posąg w stepie (Port Jużnyj)
Zgodnie z naszym założeniem wysiadamy na pierwszym przystanku za Limanem Hryhoriwskim. I od razu natrafiamy na jeden z najlepszych sklepobarów jakie miałem do tej pory okazję oglądać na Ukrainie.
Sklepobar (Port Jużnyj / Woroniwka)
Jest to totalnie autonomiczny i zupełnie nietypowy sklepobar. Nietypowy z tego względu, że nie ma w nim alkoholu, nawet piwa. Jak widać, jest to jakiś stary autobus miejski, przerobiony na sklep. Posiada panele słoneczne produkujące prąd, ogrzewanie centralne w postaci pieca opalanego drewnem, bekę z ciepłą wodą na dachu, prysznic i pewnie wiele innych rzeczy, których nie zauważamy. Zaraz na starcie popełniam faux pas. Wchodząc z przyzwyczajenia przednimi drzwiami trafiam wprost do sypialni pani ekspedientki, to jest na pomieszczenie zrobione z kabiny kierowcy, w którym znajdują się jakieś stare sprzęty AGD, telewizor i rozklekotany tapczan. Dostaję wykrzyczane upomnienie, że wchodzi się tylnymi drzwiami.
Sklepobar (Port Jużnyj / Woroniwka)
Sklepobar (Port Jużnyj / Woroniwka)
Teraz mamy trochę marszu, bo musimy trafić znów nad brzeg morza. Co za tym idzie, musimy przejść piechotą jakieś 4-5 km. Nie tracimy czasu i ruszamy.
W drodze nad brzeg morza (Woroniwka / Port Jużnyj)
Port Jużnyj to wielki terminal załadunkowo-przeładunkowy. Z pociągów na statki i odwrotnie, ze statków na TIRy i na odwrót. Ruch spory. Dookoła portu powstało mnóstwo zakładów, głównie przetwórstwa spożywczego. Najwięcej mijanych przez nas fabryk zajmuje się produkcją oleju słonecznikowego. Między wielkimi, blaszanymi halami, silosami i długoszyjnymi dźwigami schowały się gdzieś dwie wioseczki - Woroniwka i Bilary. Nie staramy się ich odnaleźć, bo nie znajdują się przy naszej drodze, a chcemy jak najszybciej znaleźć się nad morzem.
Zakład produkujący olej słonecznikowy (Woroniwka / Bilary)
Zaraz za pierwszymi słonecznikowymi zakładami natykamy się na ogromnego robota. Cholernie mi się on podoba. Łeb ma zrobiony ze starej marszrutki, łapy z kabin Ziłów. Jego gęba wyświetla datę i czas, jednak bardzo nieaktualne. Na cokole przynitowano tabliczkę: "Robot TIS-1KB. Wykonawcy: pracownicy firmy TIS w czasie wolnym od pracy. Projektant: Aleksandr Miłow. Pomysł: Andriej Stawnicer". Następnie łacińska sentencja przypisywana rzymskiemu historykowi Publiuszowi Flawiuszowi Wegecjuszowi: "Jeśli chcesz pokoju, przygotowuj się do wojny".
Robot (Woroniwka / Bilary)
Robot (Woroniwka / Bilary)
Robot (Woroniwka / Bilary)
Robot (Woroniwka / Bilary)
Robot (Woroniwka / Bilary)
Jak zauważyłem wcześniej, wokól Portu Jużnyj i pomiędzy zakładami istnieje gęsta sieć kolejowa. Okazuje się, że jedna z nadlimańskich wsi, Bilary, ma nawet swoją osobową stację kolejową. Tak przynajmniej mówią mapy, czego nie da sie za bardzo odszukać w rzeczywistości. Owszem, w miejscu rzekomej stacji są jakieś budynki, ale bardziej zawiadowców, dróżników i operatorów gąszczu zwrotnic. Poza tym nic.
Rzekoma stacja (Bilary)
Rzekoma stacja (Bilary)
Przechodzimy za tory i cały czas podążamy polami w stronę morza. Po pewnym czasie mijamy po naszej prawej stronie kolejne zakłady.
Zakłady, fabryki (Bilary)
Na terenie jednego z nich znajdują się ogromne zbiorniki pomalowane w narodowe wzorki ukraińskie.
Szczypta folku (Bilary)
W końcu dochodzimy do drogi, której szukamy. Jest to ślepa nitka kończąca się nagle przy Limanie Hryhoriwskim. Zresztą taka sama ślepa droga znajduje się po drugiej stronie i kończy się w Hryhoriwce. Aż prosi się o jakiś most.
Ślepa droga (Bilary)
Idziemy kawałek asfaltem, po czym stepem dochodzimy znów do morza. Okazuje się, że klify nie odpuszczają i ciągną się nadal. Z nadmorskich szczytów widzimy gdzieś w oddali blokowiska miasteczka Jużny, do którego zmierzamy.
Klif w okolicy Jużnego
Zauważamy, że klify pocięte są róznymi ścieżkami, schodkami i zejściami, więc nie ma żadnego problemu aby dostać się bezpośrednio do morza. Dodatkowo zrobiła się pogoda. Słońce grzeje, chmury gdzieś zniknęły. Jak się później okaże, to jedyny tak słoneczny dzień podczas naszego całego pobytu nad morzem.
Klif w okolicy Jużnego
Mam trochę obawy czy iść brzegiem. Związana jest ona z tym, że gdzieś tam przed nami możemy natrafić na klif, który nie będzie miał wyrżniętych schodków i trzeba będzie wracać kawał drogi. Mój niepokój podsyca fakt, że już od dłuższego czasu nie widziałem ścieżki, którą można by dostać się na górę. I tutaj z pomocą przychodzą niezawodni lokalsi, którzy zapewniają, że zaraz przed plażą w Jużnym da się bez problemu wyjść.
W stronę Jużnego
Faktycznie, nie były to żadne bajki. Przed samym miasteczkiem wdrapujemy się na klif, którym kontynuujemy nasz spacer.
Klif (Jużne)
Niebawem naszym oczom ukazuje się nieduża plaża Jużnego. Jesteśmy już bardzo głodni i spragnieni, więc wszyscy jak najszybciej chcą usiąść w pierwszej lepszej znośnej knajpce. I taką też znajdujemy od razu po zejściu na deptaczek.
Plaża w Jużnym
Upragniony posiłek i nawadnianie (Jużny)
W knajpce pracuje kelnerka, która mieszkała kilka lat w Łodzi, więc dogadujemy się bez problemu po polsku. Zamawiamy standardowe rzeczy i dodatkowo, na skosztowanie, grillowane na patyku ślimaki. Dla mnie są nie do przełknięcia. Smakują rybą, wiadomo, ale są niesamowicie gumowate i praktycznie nie da się ich dokładnie pogryźć. Może to kwestia przyrządzenia, a może czegoś innego, jednak ze ślimaczej degustacji odpadam po pierwszym kawałku.
Ślimaki na patyku (Jużny)
Naszym zmaganiom ze ślimakami przygląda się uważnie kot, który co chwilę oblizuje długie wąsiska.
Kot resaturacyjny (Jużny)
Decydujemy się spędzić noc pod dachem. Jest to nasz ostatni wspólny wieczór, ponieważ nazajutrz rano wracają do Polski Gosia, Kasia, Pati i Przemo. Więc dalszą część wędrówki odbędziemy tylko we dwójkę, tzn. ja i Bartek. Jużne to dość ciekawa miejscowość. Składają się na nią tylko wysokie bloki i nic więcej. Powstała w latach 70-tych dla pracowników Portu Jużny i ich rodzin. To po prostu kilkadziesiąt bloków stojących na stepie, nad brzegiem Morza Czarnego. I kropka.
Rano jemy śniadanie w hotelowej restauracji (bardzo dobre) i wychodzimy. Jak wspomniałem wcześniej, cztery osoby jadą do Odessy na pociąg do Lwowa, ja i Bartek zostajemy. Według informacji uzyskanych od barmana, marszrutki odjeżdżają z ronda przy głównej drodze, zatem musimy przejść cały Jużny aby tam się dostać. Jak to często na Ukrainie bywa, informacja nie jest do końca prawdziwa, bo w centrum mijają nas dwa zapchane busiki z tabliczką "Odessa", zatem musiały wystartować gdzieś z pomiędzy bloków. Teraz jednak lepiej już iść dalej, niż wracać. Odnajdujemy przystanek i czekamy. Marszrutka pojawia się po jakiś 10 minutach. Żegnamy się i każda grupa oddala się w swoją stronę.
W drodze na marszrutkę do Odessy (Jużny)
Blokowiska Jużnego
Z przystanku przy głównej drodze idziemy z Bartkiem w stronę morza. Pogoda się popsuła. Jest zimno, a nad głowami wiszą nam ciężkie chmury. Krążymy między garażami i dzikimi wysypiskami śmieci, aż dochodzimy do podłużnego jeziorka, które prawdopodobnie jest pozostałością po jakimś starym limanie. Nad brzegiem mnóstwo miejsc dla wędkarzy. Zauważamy ciekawą tabliczkę.
"Dla ciebie to małe zwycięstwo. Dla ludzkości ogromne" (Jużny)
Po skarpach wdrapujemy się znów na wysoki klif, z którego jak na dłoni wydać Jużny i miejską plażę.
Jużny z oddali
Blokowiska zostawiamy za plecami i kierujemy się na Koblewe. Pewnie sporo ludzi słyszało o tej miejscowości - słynie z produkcji wina. Ciekawostka jest to, że winiarnia z zakładem produkcyjnym wcale nie mieści się w Koblewie, ale ok. 10 km na północ od niego, we wsi Wynohradne. Wracając do marszu - gdzieś na klifie znajduje się jakaś instalacja wojskowa nieznanego mi przeznaczenia.
Instalacja wojskowa (Jużny)
Osuwająca się skarpa tworzy czasem ciekawe kompozycje rzeźbiarskie, w tym akurat miejscu w postaci piaskowcowych słupów.
Wyrzeźbiony klif (Jużne)
Dopada nas deszcz. Porządny. Nie ma się gdzie schronić, więc idziemy dalej. Nagle naszym oczom ukazuje się las blaszanych budek i dacz.
Koblewe
Osuszanie maneli (Koblewe)
Stare ośrodki wypoczynkowe (Koblewe)
Stare ośrodki wypoczynkowe (Koblewe)
Stare ośrodki wypoczynkowe (Koblewe)
Stare ośrodki wypoczynkowe (Koblewe)
Stare ośrodki wypoczynkowe (Koblewe)
Zaraz za ośrodkami znów zaczyna się step. Mamy informacje, że gdzieś tutaj znajdowała się antyczna kolonia grecka. Szukamy wśród stepowej roślinności, ale niczego nie znajdujemy. Jest jedynie mnóstwo różnych dołów - ewidentnie pozostałości po pracach archeologicznych.
Poszukiwania antycznej kolonii greckiej (Koblewe)
Nagle wśród traw znajdujemy resztki antycznej ceramiki, na co właśnie bardzo liczyłem. I to jedyne miejsce z namacalnym śladem zamierzchłej przeszłości tego miejsca.
Pozostałości antycznej ceramiki (okolice Koblewa)
Kolonia mieściła się na wzniesieniu, które w tamtych czasach znajdowało się prawdopodobnie nad brzegiem jakiegoś limanu. Świadczy o tym ewidentne ukształtowanie terenu oraz duża ilość jeziorek w niecce.
Widok z antycznej greckiej kolonii (okolice Koblewa)
Kawałek dalej znajdował się obóz pionierski, jednak prawie już nic z niego nie pozostało.
Pozostałości obozu pionierskiego (okolice Koblewa)
Wchodzimy znów na plażę i podążamy brzegiem. Chwilę później dosłownie potykamy się o sklepobar, który stoi dokładnie nad morzem. Jedyny minus tego miejsca jest taki, że jest sezonowe. Wybór artykułów już praktycznie żaden, zresztą pracownicy krzątają się między stolikami i wszystko pakują. Udaje nam się jednak zakupić po talerzu solianki.
Nadmorski sklepobar (Koblewe)
Następnym ciekawym miejscem na naszej drodze jest nowy, betonowo-stalowy most. Przerzucony jest nad czymś w rodzaju kanału, który łączy morze z nie wiadomo czym. jednak prawdziwy smaczek tej konstrukcji jest taki, że stanowi ona granicę między obwodem odeskim i mikołajowskim.
Mostowa granica między obwodem odeskim i mikołajowskim (Koblewe)
Zaraz za mostem zaczyna się właściwe Koblewe. Wita nas prawie pusta plaża i mrowie ludzi zwijających budy, budki i stoiska. Większość punktów handlowych jest zamknięta. Pracuje kilka sklepów, apteka i stragan z szaurmą.
Po sezonie (Koblewe)
Po sezonie (Koblewe)
C.D.N.
Część IV
Komentarze
Prześlij komentarz